piątek, 8 maja 2009

to to je "Maj"

Maj - typowy obyczaj odprawiany z początkiem maja w każdej słowackiej miejscowości (co ciekawe Słowacy są przekonani, że ten obyczaj kultywowany jest na całym świecie) polega na wbijaniu w ziemię pala, na którego czubku zamieszczona jest choinka ozdobiona bibułą. Tej uroczystości towarzyszą ludowe tańce i wesoła muzyka. Taki słup z choinką na czubku nazywa się też po prostu "maj" - po tym jak zostanie ustawiony w centrum miejscowości, jego mniejsze repliki "mają" wiele przydomowych ogrodów i parceli. Dlatego, że nocą kawalerzy mają prawo wbić maj przed domem swojej frajerki.







środa, 6 maja 2009

Sidorovo

Sidorovo (1099 m.n.p.m.) to wdzięczna góra nieopodal Rużomberoku, jest urokliwa i łatwa do zdobycia - taka w sam raz na niedzielny spacer. Prowadzi przez nią jeden (czerwony) szlak, który rozpoczyna się w centrum miasta, a kończy pod hotelem Malino (baza narciarska u podnóża Malinego Brda). Wejście na Sidorovo od strony miasta wydaje się rozwiązaniem ciekawszym z kilku powodów: początek szlaku pokrywa się z trasą kalwarii, prowadzącej na okoliczne wzgórza, skąd rozciąga się ciekawa panorama Rużomberoku. Stacje drogi krzyżowej utrzymane są w ciekawym stylu socrealizmu słowackiego. Podejście od strony miasta jest zdecydowanie bardziej rozciągnięte, przez co mniej strome i przyjemniejsze. Po drodze warto zboczyć na kilkanaście minut z głównego szlaku aby wdrapać się jeszcze na Vel'ka Skala (912 m.n.p.m.), z której już rozciągają się bardzo interesujące widoki: w oddali, w kierunku północnym, rozciąga się pasmo Małej Fatry, a bliżej i nieco bardziej na wschód widać masyw Vel'kiej Choci. A pod spodem, zda się że na wyciągnięcie ręki, przebiega trasa kolejki gondolowej. Vel'ka Skala to mniej więcej połowa drogi na Sidorovo - tam dopiero czeka niezwykła panorama: na południowy zachód - Wielka Fatra, południowy wschód - Niżne Tatry, i na wschód - Tatry Zachodnie i Tatry Wysokie. Przy w miare dobrej pogodzie można nawet dojrzeć charakterystyczny, trójkątny masyw Krivania - narodowej góry Słowaków. Pod Sidorovo, i widać go dokładnie jak na dłoni, po prostu z perspektywy lotu ptaka - Vilkoliniec. Zejście z drugiej strony góry prowadzi na przełęcz Vlkolinskie Luki, gdzie krzyżuje się kilka szlaków. Będąc już w tym miejscu nie można jednak ominąć leżącego o 20 minut drogi Vilkolinca. Stanowi to oczywiście przedłużenie wycieczki ale jest też najciekawszą opcją powrotu do Rużomberku. Od wiosny do jesieni w Vilkolińcu otwarta jest karczma, w której można napić się miedzy innymi śliwowicy z plastikowego kieliszka, a jeśli bedziemy mieli szczęście to trafimy tam też na ludową kapelę, grającą skoczne góralskie piosenki.

Sidorovo - panorama Niżnych Tatr

niedziela, 3 maja 2009

bratysławska międzynarodówka

Bratysławę dane mi było zwiedzać w bardzo międzynarodowym (i doborowym) towarzystwie. To właśnie tych ludzi oprowadzałem później po Wiedniu oddalonym zaledwie o godzinę drogi od słowackiej stolicy. Stoją od lewej Vincenze (Włochy), Dejan Perko - "Konrad"(Serbia), Albert (RPA), Barbora (Czechy), Rams (Szwecja), Ja (Polska), Teresa (Słowacja). Owocem naszych wspólnych eskapad jest niebanalna wiedza o kulturze tego rejonu Europy. Np. muszę przyznać, że Dejan o wiedeńskiej kawie wie już prawie wszystko, a swego doświadczenia nie trzyma dla siebie lecz chętnie dzieli się nim z innymi.

Fakty, przyroda i ludzie

Kontrrewolucjonizm to trudny fach. Zwłaszcza gdy jedynym narzędziem, jakie ma się do dyspozycji jest pióro i papier. Bardzo łatwo jest taką broń odebrać, przełamać w ręku. Książkę Józefa Mackiewicza pt "Fakty, przyroda i ludzie" nie można wypożyczyć w żadnej bibliotece, a kupić chyba jedynie przez internet. Dzieła jego są serdecznie odradzane studentom historii (sic!), pomijane też w szkołach.
A Mackiewicz po prostu starannie i z wielką precyzją odsłania metody działania wszelkich totalitaryzmów: tego brunatnego i czerwonego ale także tego w białych rękawiczkach. Jego styl można porównać do Grudzińskiego czy Miłosza. I do Herberta.
Polecam.

czwartek, 30 kwietnia 2009

s.a.l.a.m.a.n.d.r.a.

Grupa artystyczna s.a.l.a.m.a.n.d.r.a. to zespół młodych artystów specjalizujących się w intermedialnej tvorbie. W ramach zaliczenia u dr Rusko stworzyliśmy imponujących rozmiarów grafikę i, teraz uwaga, ocena którą otrzymamy będzie uzależniona od kwoty za jaką uda się nam sprzedać nasze dzieło. Tym bardziej zapraszamy wszystkich do wzięcia udziału w licytacji. która odbywa się TUTAJ...:) (allegro)

niedziela, 26 kwietnia 2009

bajkowe Bojnice

Słowacja to nie tylko kraina rycerskich Janosików i kolorowych cygańskich taborów, szumiących strumieni, dzikich gór i leśnych ostępów. Nie tylko, ale przede wszystkim. Chyba w żadnej innej krainie romantyczna natura nie miała tak bezpośredniego dostępu do znaków Księgi Ducha. Kraj Żyliński, Kraj Nitrzański, Liptov, Turec - wieczne pogranicze, bezpańskie lub rządzone przez tyranów, piękne i srogie. W tych warunkach łatwo i w sposób naturalny kształtowały się awanturnicze natury ludzi takich jak Beniovsky czy Rakoczy.

Przykładem historycznych zamętów, walk, gwałtów i sporów są losy Zamku w Bojnicach. Bojnicky Zamok, wzniesiony w XI wieku by strzec jakiś pobliskich gór i lasów, od samego początku wszystkim bardzo się podobał. I to do tego stopnia, że co rusz zmieniał swych właścicieli, władali nim Morawianie, Czesi, Węgrzy, krótko Polacy, Czesi, znów Węgrzy i wreszcie Austriacy. Chrapkę na niego mieli też Turcy ale kilkakrotnie połamali swe zęby o barbakany i musieli się obejść smakiem gorącej smoły i stęchłej wody z fosy. W międzyczasie kolejni właściciele dopieszczeli swój zameczek, ot tak żeby ich kumplom z klasy wyłaziły gały. Ostatnim właścicielem i budowniczym zamku był austiacki graf Pallfy i to razem z nim w roku 1908 dla bojnickiego zamku skończyła się pewna epoka, a zamek został niedokończony w pełni. W przestronnych, kapiących złotem salach, wśród dzieł sztuki i rzemiosła naprawdę łatwo wyobrazić sobie tego i innych książąt, właścicieli zamku, jeszcze żywymi. Łatwo też poczuć ducha cesarstwa austriackiego, które choć runąć w końcu kiedyś musiało, zrobiło to w Takim stylu - jakby w rytm Marszu Radetzkiego, który urywa się nagłą ciszą pozostawiając po sobie patos i wezbrane uczucia. Jakże inny był koniec Caratu w Moskwie, koniec który do dziś odbija się czkawką w rozmaitych wschodnich pseudorepublikach... A u wrót zamku znajduje się ogród pełen pięknych ptaków, antylop, są tam nawet jaguary i słonie - znaczy się zoologiczny. Strudzonym zaś wędrowcom Bojnice oferują kąpiele lecznicze w gorących żródłach. Po prostu bajaka!













korzystając z okazji wygrałem turniej rycerski w kilku konkurencjach


wtorek, 21 kwietnia 2009

The Carpathians Horse Watch

The Carpathian Horse Watch is the first international horse guard. We patrol mountains in Czech Republic, Poland, Slovakia and Romain. In Carpathian Mountains there is no borders for us. Our troops are always couple: horse and ranger. We are accommodate at mountain ladges. We are entitled to drink two points of light beer and two points of dark beer a day. Our quest is to look after nature monuments in Carpathian, coughing and hanging bad people: poachers and montain robbers. If you would like to be one of us, please train yourself with shotting, horse riding and drinking.





Po prostu chodzi o to, że zacząłem tu zagalopowywać kłus-owników.



niedziela, 19 kwietnia 2009

no chodź na Velky Choć

Velky Choc - najwyższy szczyt (1611 m.n.p.m.) i zwięczenie Gór Choczańskich. Rozciągają się z niej fantastyczne widoki. Na wschód - Tatry Zachodnie i Liptowska Mara; południe - Niżne Tatry; zachód - Wielką i Małą Fatrę. By zdobyć Velky Choć trzeba jednak ztoczyć niejedną walkę...

Wielu śmiałków wyeusza w tą drogę, lecz szansę by stać się bohaterem pieśńi o zdobywcach Velkiej Choci mają tylko nieliczni...


By zdobyć szczyt trzeba przede wszystkim pokonać Upira. To prawdziwy Mortal Combat.


Można tego dokanać ale tylko wspólnymi siłami. Liczy się poświęcenie i braterstwo.

piątek, 17 kwietnia 2009

słownik słowacko - polski vol. 2


Oto słowniczek tzw. wyrazów niezbędnych. W przypadku większości z poniższych zwrotów od razu wiadomo o co chodzi, w pozostałych przypadkach dołączam należne wyjaśnienia etymologiczne:

misa - klozet
Wzięło się prawdopodobnie stąd, że dawniej jedno naczynie służyło do zaspokajania wszelkich potrzeb.

zachod - ubikacja
Termin ukuty na zamówienie władz komunistycznych, w swojej istocie mające potwierdzać propagowaną ideę "zgniłego zachodu".

szukać - pier**lić
Z tymi sprawami w górach zawsze był problem, aby wykonać tą czynność pastuszek musiał nie tylko zejść z hali ale jeszcze przeszukać słabo zaludnione doliny.

odchody - odjazdy
Wzięło się to stąd, że na tutejszych dworcach trzeba bardzo uważać by w coś nie wdepnąć. Zwiększone ryzyko występuje w miejscach, z których właśnie odjechał autobus.

frajer - narzeczony
frajerka - narzeczona
Tego chyba nie trzeba wyjaśniać...

prasa - świnia
Wyraża umiłowanie tubylców do prasy gadzinowej.

drogi - narkotyki
W tym miejscu przytaczam fragment autentycznego dialogu:
Słowak: jak ty to zrobiłeś, że dojechałeś tu wcześniej ode mnie? przecież z Polski miałeś o wiele dalej...
Polak: bo wiesz my mamy lepsze drogi.
Słowak: [konsternacja]

środa, 15 kwietnia 2009

myśl w drodze - cytat z Wiesława

"Na Zachodzie najpierw mieli drogi, a później wynaleźli samochody. U nas najpierw były samochody, a drogi później zaczęli budować. I do tej pory ich nie ma."

poniedziałek, 6 kwietnia 2009

i po wyborach

Prezydentem Słowacji został ponownie Ivan Gasparovic. I rzecz ciekawa: wszyscy pytani przeze mnie Słowacy popierali Radicovą lecz, idąc zapewne za siłą powszechnej supozycji, dodawali od razu, że Gasparovic na pewno zwycięży. Kolejny przykład na to, że batalie rozstrzygają się tak na prawdę w ludzkich głowach.

piątek, 3 kwietnia 2009

Coś ty Słowacji zrobił, Janosiku...

Hak, na którym zawisł Jurij Janosik wisi teraz w muzeum w Liptovskim Mikulasu.
Czapka Janosika jest głównym eksponatem muzeum w Rużomberoku, a kufajkę wystawiono na pokaz pewno jeszcze gdzie indziej. Banda, której przewodził Janosik, jak na XVII i XVIII w. standardy, była ponoć wyjątkowo rycerska. Nie mordowali podczas rabunków, a zdarzało się nawet, że przychodzili komuś z ratunkiem. Poglądy za to mieli raczej konserwatywne i swoimi łupami dzielili się niechętnie, no chyba że z białogłowami. Kiedy Janosik stanął na pohybel miał 25 lat. Legenda mówi, że w ostatniej chwili zaproponowano mu jeszcze akt łaski w zamian za wstąpienie do wojska, lecz on chwacko odmówił i sam wskoczył na hak. Widziałem to żelastwo z bliska i już wiem jak to było na prawdę...

czwartek, 2 kwietnia 2009

Brankovsky Vodopad

I wiem dziś, co czuli druidzi w miejscach swych magicznych. A nie wiem, czy to od falującego okruchami wody powietrza, szumu i zmierzchu, czy to zachwyt czysty. Niżne Tary, najwyższy wodospad, pięćdziesiąt pięć metrów do nieba. Tylko. Miejsca takie mają swoją godzinę, porę dnia w której najłatwiej usłyszeć ich ducha. Dla wodospadów to będzie zmierzch, kiedy świat zamiera. Zostaje tylko szum. Uroczysko.

środa, 1 kwietnia 2009

super dzień

Taki dzień jak dzisiaj nie zdarza się codziennie. Szkoda, że się kończy. Od rana niesamowita wena i chyba będzie z tego scenariusz lub opowiadanie. Full of energy: 30 długości basenu i sprzątanie pokoju. Nawet woda pod prysznicem miała idealną temperaturę. Wieczorem wspaniale wyczopowany Gambrinus (istny książę piw), a na deser Gran Torino. Aż chce się żyć.

Gran Torino to najnowszy, ze wszech miar godny polecenia, film Clinta Eastwooda. Sergio Leone powiedział o nim: "I like Clint Eastwood because he has only two facial expressions: one with the hat, and one without it", po tym filmie musiałby chyba dodać coś jeszcze. Film z gatunku dramatu, wiadomo więc, że historia będzie, mówiąc delikatnie, nieciekawa. Jest ona jednak podana z wyczuciem, w sposób zabawny i prosty. Pokazuje współczesną Amerykę, jej ludzi i relacje. Nic nie upieksza, a jednak... A jednak jest w tym wszystkim coś takiego, że mogłoby się zostać amerykańskim patriotą. I ten aspekt filmu Gran Torino, dla mnie jako psychologa, jest szczególnie ciekawy (podejrzewam, że nie chodzi wcale o polskie pochodzenie głównego bohatera...).

I tylko jednej rzeczy tego dnia żałuję...że nie obstawiłem Lotka.

wtorek, 31 marca 2009

urok pożegnań

tkwi w niedokończonych rzeczach

w do połowy pełnej szklanicy

otwartym w świt oknie

niedopowiedzeniach

koniec

...

niedziela, 29 marca 2009

o czopowaniu piva - dobrze powiedziane

Ja, bywalec słowackich uroczysk i biwakowisk, od lat już, od lat...
Zawsze z uśmiechem (i nostalgiczną łezką w oku) przyglądam się minom tych, którzy dopiero odkrywają uroki tej krainy. Na czopowanie piwa pierwsze reakcje zawsze są podobne...

http://www.perko.pl/2009/03/sowackie-czapowanie.html

piątek, 27 marca 2009

Velka Fatra again!

Kto nie zdobył Wielkiej Fatry wczesną wiosną ten nic nie wie o górach. Za to sporo wiedzą o nich nasze erasmuski, które postanowiły przemierzyć ten trudny szlak razem z nami. Ania postanowiła, że wyjdziemy po obiedzie, a całość zajmie nam 4 godziny. Praktycznie cały ubiegły tydzień minął pod znakiem dyskusji "jak to będzie". Ostatecznie, co było z resztą do przewidzenia, żadna z dziewczyn nie zdecydowała się wyruszyć z nami, bo nie wiedziały czy brać ze sobą szampon (gdyby pytały czy brać szampana, na pewno odpowiedziałbym twierdząco natomiast na pytanie o szampon po prostu nie wiedziałem co powiedzieć...).
Wyruszyliśmy więc we dwóch z Konradem ale byliśmy już tak skołowani wcześniejszym zamieszaniem, że udało nam się wyjść w trasę dopiero około 11 i nie zabraliśmy ze sobą porządnej mapy. Dlatego musieliśmy trochę kołować pomiędzy górami (a właściwie: błądzić), a kiedy udało nam się dotrzeć do znajdującej się po drodze Malinovej Chaty, nieopatrznie zapytaliśmy jakiegoś Słowaka o drogę. Od razu zaczęło się odradzanie. Później ten Słowak zaprowadził nas do jakiegoś innego Słowaka, który kategorycznie stwierdził, że dalej iść się nie da i żebyśmy nawet nie próbowali. Bo on tam kiedyś utknął śnieżnym skuterem, bo on tam nigdy nie szedł zimą, bo on jest mistrzem, bo my są z Polsko a on tu już X lat siedzi. Dla nas to on by sobie mógł tam siedzieć aż do martwicy pośladków, no ale fakt faktem, że z takim fachowcem na plecach ciężko było ruszyć w dalszą drogę. Musieliśmy więc upozorować odwrót i okrężną drogą wrócić na szlak w strone Smrekovnicy (1530 m.). Kosztowało nas to oczywiście trochę wysiłku ale mieliśmy niesamowitą frajdę z tego, że idziemy tam gdzie się nas nie spodziewają :). Znowu byliśmy zmuszeni szukać szlaku w górskich ostępach, a wypatrywanie białych kresek na ośnieżonych drzewach wcale nie jest łatwe (ani przyjemne). Kilkakrotnie wracaliśmy się z obranej trasy by spenetrować inne rozgałęzienie. Oczywiście w końcu się udało i odnaleźliśmy szlak. Zatrzymaliśmy się na popas i wtedy do naszych uszu dotarło ciche buczenie. Z czasem robiło się coraz głośniejsze, aż w końcu całkiem wyraźnie przybrało formę ryku silnika spalinowego (w takiej głuszy słychać go z kilometra). To ten facet na skuterze jechał po naszych śladach. W pewnym momencie, gdy zdawało się że skuter jest już tuż za zakrętem, odgłos ucichł na chwilę, by zaraz odezwać się ze zdwojonym rykiem. Taki ryk przecinany chwilami ciszy rozpoznawalny jest dla każdego kierowcy, który kiedyś utknął w błocie lub śniegu. Najwyraźniej to samo przytrafiło się naszemu mistrzowi, a teraz próbuje wyrwać skuter z zaspy. Zupełnie spokojnie dokończyliśmy posiłek, popili gorąco herbatką z termosu i ruszyli w dalszą drogę. Las jest mi matką i nigdy nie wchłonie mnie na powrót do swego mrocznego łona. Jednak powyżej granicy lasu, w śniegu do pasa, zrobiło się już tak ciężko, że nawet bardzo częste zmiany w przecieraniu szlaku nie ułatwiały nam życia. Dotarliśmy do przełęczy, a stamtąd sturlaliśmy się zpowrotem na dół. Generalnie było super!
Fatra pozostaje ciągle niezdobyta.


w wielkofatrzańskim mateczniku


tak wyglądał wczoraj powrót do Rużomberoku

czwartek, 26 marca 2009

odkryte nowe Eldorado

Za bardzo nie chce mi się o tym rozpisywać ale obsługa w tutejszych lokalach pozostawia na prawdę wiele do życzenia.
Wygląda na to, że nasi słowaccy sąsiedzi sami nie mają świadomości jak wielkie występują u nich potrzeby szkoleń pracowników bezpośrednio obsługujących klienta (np. na załączonym obrazku nie przypadkowo brak sztućców...).

wtorek, 24 marca 2009

inna podróż

Wojtek, mój kolega po fachu, zabrał mnie w wielce interesującą podróż do amazońskiej dżungli. Pełno tam niebezpiecznych motyli, rebeliantów z kałaszami, dzikorosłych filozofów, administracyjnych absurdów i rzeczy, które nie istnieją.
Całkiem podobnie jest na Słowacji.
Polecam!

niedziela, 22 marca 2009

pierwszy dzień wiosny (nad Strbskim Plesom)

Narty na Słowacji to normalka, chleb powszedni. Ale dzisiaj miał miejsce mój narciarski debiut na biegówkach. W odróżnieniu od nart zjazdowych, gdzie pracują prawie wyłącznie nogi, jeżdżąc na biegówkach używamy coś około 90% mięśni naszego ciała, jesteśmy też bliżej natury, podziwiamy piękne (i cały czas się zmieniające) widoki, na trasie nie ma tłumów, no i biegać można za darmo...

środa, 18 marca 2009

galeria ERASMUS - Teresa

By adekwatnie opisać Teresę trzeba by się wspiąć na szczyt szczytów pisarskiego rzemiosła. Daleko mi do tego i dlatego nie wiem czy nie obudzę się jutro z maczetą w brzuchu, a właściwie to nie wiem czy w ogóle jutro się obudzę...ano obaczym...
Teresa to prawdziwa polska góralka z krwi i kości, w Polsce mieszka około 420 metrów od słowackiej granicy i przyjechała tutaj by udowodnić wszystkim, że w "góralszczyźnie" nie może się z nią równać nawet największy słowacki zakapior. Wszyscy tutaj mocno ściskają za nią kciuki, tym bardziej, że w tej konkurencji wydaje się mieć spore szanse. Bowiem nikt tak jak ona nie potrafi:
- usmażyć placków ziemniaczanych,
- snuć gminnych przypowieści,
- naważyć sobie piwa,
- skakać po górach jak wiewiór jaki,
- lepić garnki (a nie od dziś wiadomo, że nie święci garnki lepią),
- wstawać skoro świt i gnać do kościoła,
- łapać innych za słówka*,
- pić na umór,
- kantować w kartach,
- ...,
- ...,
zostawiłem jeszcze troche wolnego miejsca po to, by kazdy kto ją zna mógł dopisać coś od siebie.

*dobrze, że to wpisałem, bo teraz nie będzie mogła czepiać się tego co tu napisałem, gdyz próbując podważyc, będzie potwierdzała... :)

poniedziałek, 16 marca 2009

Likava
























Ułatwienie dla tych, którym nie chce się odpalać Wikipedii:
Zamek Likawa (słow. Likava, Likavský hrad) - ruiny średniowiecznego zamku, wznoszące się nad wsią Likavka w powiecie Rużomberk, w kraju żylińskim, w północnej Słowacji.

Zamek wzniesiony został na skalistym garbie u podnóży Przedniego Chocza, na pograniczu Kotliny L
iptowskiej i Gór Choczańskich. Był najważniejszą twierdzą dolnego Liptowa. Strzegł ważnego strategicznie szlaku handlowego, wiodącego z Liptowa na Orawę i dalej do Polski.

Zbudowany po 1335 r. na polecenie potężnego pana feudalnego, żupana Donča. W 1341 r. był już siedzibą załogi wojskowej, strzegącej wspomnianego wyżej szlaku oraz zarządu królewskich majątków w dolny
m Liptowie. Na początku XVIII w. w rękach kuruców Franciszka II Rakoczego. Zburzony w 1707 r. z rozkazu Rakoczego, ustępującego przed wojskami habsburskimi.



Majestatycznie piętrzące się ruiny zamku wysokiego








Nasze Anny w obliczu potężnych murów, wyjątkowo, nie wiedziały co powiedzieć. Po ich twarzach błąkał się jedynie tajemniczy uśmieszek...







Szturm










Jako nowy Pan na zamku szybko zaprowadziłem ład i porządek. Jak zwykle w takich przypad
kach loszek wypełnia się oprychami najgorszego gatunku. Osobniki te nie zasługują nawet na miano najdzikszego zwierzęcia...











I jeszcze rzut oka na nową diedinę. W tle podgrodzia delikatnie zarysowują się Tatry Zachodnie.






niedziela, 15 marca 2009

przesądy i gusła


Ponad 60% powierzchni Słowacji zajmują Karpaty, góry niezwykłe. Ciągną się one łukiem przez środkową Europę, by rozlać się szeroko na terytorium Rumunii. Łańcuchy górskie siegają dalej na południe, łączą się z Górami Dynarskimi i jeszcze dalej, na wschód za Bosforem, przechodzą w Taurus i jeszcze dalej i dalej na wschód...
Pokolenia temu szlak ten był przemierzany przez pasterskie plemiona nomadów gdzieś z samego Półwyspu Indyjskiego. Cóż ich pchało na zachód? Nie ma w tym prawdopodobnie wielkiej filozofii było to, jak zwykle, proste przekonanie, że trawa tam gdzie idą jest bardziej zielona (w tym miejscu należy przypomnieć o tym, że pasterze, w stopniu niemal równym ich własnym owcom, potrafią rozróżniać kilkanaście rodzajów trawiastej zieleni). Ludzie ci całymi dziesięcioleciami, nieśpiesznie, powolutku przemieszczali się przez te rozległe, górzyste obszary, czasami przyswajając sobie miejscowe obyczaje (o wiele częściej były to miejscowe kury). Pozostawiali po sobie również pamiątki w postaci nazw gór, umiejętności posługiwania się kryształowymi kulami oraz rozległe obszary zeżartej trawy. Schodzili czasem z gór, ale musieli mieć ku temu swoje powody: najczęściej była to chęć rozdania paru sińców i zainkasowania kilku dla siebie, a jeśli przy okazji udało się zainkasować jakieś łupy lub babę to jeszcze lepiej. Prowadzili też ze sobą kobiety - wiadomo ktoś musi dbać o porządek w obozowiskach, no i są mniej owłosione niż owce... A kiedy taka baburajka się starzała można ją było wysyłać do okolicznych wiosek by w zamian za powiedzenie komuś prawdy, uzyskała jakiegoś cennego fanta. I te same, zawsze prawdziwe historie były opowiadane jak karpaty długie i szerokie: od Rumunii aż po Czechy. Naturalną koleją rzeczy mieszali się ci ludzie z ludnością tubylczą, bo miejscowych pociągały oczy czarne, figlarne a i czasem swobodny pasterski tryb życia.
Na Słowacji pasterzy można spotkać na każdym kroku, tych prawdziwych i tych pseudo, brak im tylko czasem czap wełnianych. Nie zanikła też wiara w prawdziwość opowieści zapisanych w szklanej kuli bądź w fakturze wewnętrznej strony dłoni. Pewnego wieczoru, przy szklanicy tmavego* piva, odpowiadałem (jak mogłem najlepiej) na tą głeboko zakorzenioną wsród Słowaczek potrzebę.


*piwo "tmawe" czyli ciemne też nieprzypadkowo zyskało tak wielką popularność na Słowacji: w Wielkiej Brytanii jest ono znane pod nazwą "porter", z tego względu, że było uznawane za najmniej szlachetny gatunek piwa, przeznaczony dla irlandzkich pasterzy i tragarzy.