niedziela, 15 marca 2009

przesądy i gusła


Ponad 60% powierzchni Słowacji zajmują Karpaty, góry niezwykłe. Ciągną się one łukiem przez środkową Europę, by rozlać się szeroko na terytorium Rumunii. Łańcuchy górskie siegają dalej na południe, łączą się z Górami Dynarskimi i jeszcze dalej, na wschód za Bosforem, przechodzą w Taurus i jeszcze dalej i dalej na wschód...
Pokolenia temu szlak ten był przemierzany przez pasterskie plemiona nomadów gdzieś z samego Półwyspu Indyjskiego. Cóż ich pchało na zachód? Nie ma w tym prawdopodobnie wielkiej filozofii było to, jak zwykle, proste przekonanie, że trawa tam gdzie idą jest bardziej zielona (w tym miejscu należy przypomnieć o tym, że pasterze, w stopniu niemal równym ich własnym owcom, potrafią rozróżniać kilkanaście rodzajów trawiastej zieleni). Ludzie ci całymi dziesięcioleciami, nieśpiesznie, powolutku przemieszczali się przez te rozległe, górzyste obszary, czasami przyswajając sobie miejscowe obyczaje (o wiele częściej były to miejscowe kury). Pozostawiali po sobie również pamiątki w postaci nazw gór, umiejętności posługiwania się kryształowymi kulami oraz rozległe obszary zeżartej trawy. Schodzili czasem z gór, ale musieli mieć ku temu swoje powody: najczęściej była to chęć rozdania paru sińców i zainkasowania kilku dla siebie, a jeśli przy okazji udało się zainkasować jakieś łupy lub babę to jeszcze lepiej. Prowadzili też ze sobą kobiety - wiadomo ktoś musi dbać o porządek w obozowiskach, no i są mniej owłosione niż owce... A kiedy taka baburajka się starzała można ją było wysyłać do okolicznych wiosek by w zamian za powiedzenie komuś prawdy, uzyskała jakiegoś cennego fanta. I te same, zawsze prawdziwe historie były opowiadane jak karpaty długie i szerokie: od Rumunii aż po Czechy. Naturalną koleją rzeczy mieszali się ci ludzie z ludnością tubylczą, bo miejscowych pociągały oczy czarne, figlarne a i czasem swobodny pasterski tryb życia.
Na Słowacji pasterzy można spotkać na każdym kroku, tych prawdziwych i tych pseudo, brak im tylko czasem czap wełnianych. Nie zanikła też wiara w prawdziwość opowieści zapisanych w szklanej kuli bądź w fakturze wewnętrznej strony dłoni. Pewnego wieczoru, przy szklanicy tmavego* piva, odpowiadałem (jak mogłem najlepiej) na tą głeboko zakorzenioną wsród Słowaczek potrzebę.


*piwo "tmawe" czyli ciemne też nieprzypadkowo zyskało tak wielką popularność na Słowacji: w Wielkiej Brytanii jest ono znane pod nazwą "porter", z tego względu, że było uznawane za najmniej szlachetny gatunek piwa, przeznaczony dla irlandzkich pasterzy i tragarzy.

7 komentarzy:

  1. Ostatnie zdjęcie rządzi. Czarny diabeł tkwi w szczególe.

    OdpowiedzUsuń
  2. Chrupki Centralnego Biura Antykorupcyjnego :-) (w tle)

    OdpowiedzUsuń
  3. Kosma, no cuż przeżyłeś prawdziwe oblężenie...

    OdpowiedzUsuń
  4. Cóż zdarzają się i takie błędy... pani od polskiego zabiła by mnie...

    OdpowiedzUsuń
  5. niesamowite, samowite, wite, e, e tam...

    OdpowiedzUsuń
  6. podobno wiele osób chciałoby Cię zabić... :p

    OdpowiedzUsuń