piątek, 27 marca 2009

Velka Fatra again!

Kto nie zdobył Wielkiej Fatry wczesną wiosną ten nic nie wie o górach. Za to sporo wiedzą o nich nasze erasmuski, które postanowiły przemierzyć ten trudny szlak razem z nami. Ania postanowiła, że wyjdziemy po obiedzie, a całość zajmie nam 4 godziny. Praktycznie cały ubiegły tydzień minął pod znakiem dyskusji "jak to będzie". Ostatecznie, co było z resztą do przewidzenia, żadna z dziewczyn nie zdecydowała się wyruszyć z nami, bo nie wiedziały czy brać ze sobą szampon (gdyby pytały czy brać szampana, na pewno odpowiedziałbym twierdząco natomiast na pytanie o szampon po prostu nie wiedziałem co powiedzieć...).
Wyruszyliśmy więc we dwóch z Konradem ale byliśmy już tak skołowani wcześniejszym zamieszaniem, że udało nam się wyjść w trasę dopiero około 11 i nie zabraliśmy ze sobą porządnej mapy. Dlatego musieliśmy trochę kołować pomiędzy górami (a właściwie: błądzić), a kiedy udało nam się dotrzeć do znajdującej się po drodze Malinovej Chaty, nieopatrznie zapytaliśmy jakiegoś Słowaka o drogę. Od razu zaczęło się odradzanie. Później ten Słowak zaprowadził nas do jakiegoś innego Słowaka, który kategorycznie stwierdził, że dalej iść się nie da i żebyśmy nawet nie próbowali. Bo on tam kiedyś utknął śnieżnym skuterem, bo on tam nigdy nie szedł zimą, bo on jest mistrzem, bo my są z Polsko a on tu już X lat siedzi. Dla nas to on by sobie mógł tam siedzieć aż do martwicy pośladków, no ale fakt faktem, że z takim fachowcem na plecach ciężko było ruszyć w dalszą drogę. Musieliśmy więc upozorować odwrót i okrężną drogą wrócić na szlak w strone Smrekovnicy (1530 m.). Kosztowało nas to oczywiście trochę wysiłku ale mieliśmy niesamowitą frajdę z tego, że idziemy tam gdzie się nas nie spodziewają :). Znowu byliśmy zmuszeni szukać szlaku w górskich ostępach, a wypatrywanie białych kresek na ośnieżonych drzewach wcale nie jest łatwe (ani przyjemne). Kilkakrotnie wracaliśmy się z obranej trasy by spenetrować inne rozgałęzienie. Oczywiście w końcu się udało i odnaleźliśmy szlak. Zatrzymaliśmy się na popas i wtedy do naszych uszu dotarło ciche buczenie. Z czasem robiło się coraz głośniejsze, aż w końcu całkiem wyraźnie przybrało formę ryku silnika spalinowego (w takiej głuszy słychać go z kilometra). To ten facet na skuterze jechał po naszych śladach. W pewnym momencie, gdy zdawało się że skuter jest już tuż za zakrętem, odgłos ucichł na chwilę, by zaraz odezwać się ze zdwojonym rykiem. Taki ryk przecinany chwilami ciszy rozpoznawalny jest dla każdego kierowcy, który kiedyś utknął w błocie lub śniegu. Najwyraźniej to samo przytrafiło się naszemu mistrzowi, a teraz próbuje wyrwać skuter z zaspy. Zupełnie spokojnie dokończyliśmy posiłek, popili gorąco herbatką z termosu i ruszyli w dalszą drogę. Las jest mi matką i nigdy nie wchłonie mnie na powrót do swego mrocznego łona. Jednak powyżej granicy lasu, w śniegu do pasa, zrobiło się już tak ciężko, że nawet bardzo częste zmiany w przecieraniu szlaku nie ułatwiały nam życia. Dotarliśmy do przełęczy, a stamtąd sturlaliśmy się zpowrotem na dół. Generalnie było super!
Fatra pozostaje ciągle niezdobyta.


w wielkofatrzańskim mateczniku


tak wyglądał wczoraj powrót do Rużomberoku

5 komentarzy:

  1. Ach, jak ta proza Cejrowskiego wpływa na bujną wyobraźnię ;]

    OdpowiedzUsuń
  2. tylko co do godziny wyjścia nie mam wątpliwości...

    Teresa

    OdpowiedzUsuń
  3. No dobrze, dziewczynom należy się rehabilitacja: były dziś ze mną na piwie. A to już coś.

    OdpowiedzUsuń
  4. Z relacji Anny wynika, iż ta notka jest skandalicznie tendencyjna.

    OdpowiedzUsuń
  5. tak, tak słuchaj kobit będziesz długo żył...:)

    OdpowiedzUsuń