czwartek, 5 maja 2011

Opowieści z Narwi

Podlasie - kraina niezwykła. Znów przywołała nas do swego zielonego łona, ukoiła żubrem, napełniła pieczoną kiełbasą i rześkością. A wszytko to zaledwie 2 godziny jazdy pociągiem od zatłoczonej Warszawy. Niby niedaleko, jednak cały sęk w tym żeby wiedzieć w którą strone pojechać i na której stacji wysiąść.


Dla zainteresowanych przedstawiam krótki fotreportaż z naszej ostatniej wycieczki:
Pierwsza stacja: starożytna osada Uhowo.
Tutaj nie upiecze się żadnemu gościowi bez gardłowych śpiewów i rytualnego tańca wokół ogniska.

No ewentualnie może być też Disco-Rusko. W każdym razie przed wyprawą na łowy i odwiedzaniem uroczysk na wszelki wypadek warto porządnie oczyścić sobie umysł (pomocne w tym są wszelkie trunki zwalczające szare komkórki).


Podlaskie miejscowości często są odwiedzne przez dzikie zwierzęta, które wyłażą z pobliskich puszczy i bagnisk w poszukiwaniu pokarmu. Jadąc w tamte strony po cichu liczyliśmy, że uda nam się spotkać żubra, bóbra albo łosia. I tak oto spacerujemy po Supraślu, patrzymy a tu: OrŁoś.





W centrum Krynek - przygranicznej mieściny, słynacej ze Straży Granicznej, odpowiedzialnej za bezwzględną walkę z turystami, stoi stara Synagoga (obecnie pełni funkcję Centrum Kultury). Na jej drzwiach można przeczytać, dodatkowe informacje:






























Pojechaliśmy dalej. Naszym celem była wieś Kruszyniany, gdzie prawdziwy Tatar (całkiem sympatyczny), w prawdziwym meczecie zachęcał nas do hidżry, dżihadu i poligami - ogólnie ciekawa sprawa, warto spróbować.

Później Wierszalin i spotkanie z niezwykłym teatrem, w którym nic nie jest do końca jasne, a Adela cięgle nie wie, czy to wszystko jest raczej do śmiania czy rozumienia... Nie wiem i ja skąd się tam wzieła ta trupa aktorów, czy i jakie szkoły pokończyli, a ze względu na ich świetne aktorstwo są to pytania bardzo intrygujące.
Konrad załatwił zwiedzanie Narwiańskiego Parku Narodowego od strony wody. Da się to zrobić o ile ma się do dyspozycji pychówki. Pychówki najpierw należy dokładnie opoządzić, później krótki kurs sterowania za pomocą jednego długiego badyla i juz mozna płynąć w zieloną dal.
Jeśli jednak kurs zakończy się fiaskiem i spektakularną klapą, nie ma wyjścia - trzeba wynająć zawodowego flisaka (wenecjanie powiedzieli by "gondoliera") i tak oto mamy romantyczną wycieczkę na łono natury:

Na podlasiu spotkała nas serdeczna gościnność. Tam nawet dzikie bobrołaki żyją w zgodzie i harmonii. Friends will be friends.

6 komentarzy:

  1. Bardzo pouczająca wyprawa. Dla mnie to Polska zupełnie nieznana. Tylko psy na metrowych łańcuchach zgłosiłabym do Towarzystwa Ochrony Praw Zwierząt...
    Pozdrawiam, Alicja.

    OdpowiedzUsuń
  2. hehe, ale Alicja zobacz jakie te pieski mają uśmiechnięte buzie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. pierwsze zdjęcie - mistrzostwo -
    zapraszam do czytania, obserwowania i komentowania mojego bloga http://jonnychemical69.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. hej bardzo ciekawy blog :) zaparaszam do mnie i zachecam do poczytania komentowania i obserwowania ,mam nadzieję,że nie umrzesz z nudów :3

    OdpowiedzUsuń
  5. this is life, interesting, different, colourful

    OdpowiedzUsuń
  6. Mieszkam na Podlasiu wiele lat i stwierdzam,że tu zwierzęta traktuje sie wyjątkowo żle,.Widać to na tej fotce.Zagęszczenie metrażu nad normę,pusta miska,nie ma wody no i ten łacuszek.Uwiązałabym na nim właściciela tych biedaków.Niechby tak pozył jakiś czas. A samo Podlasie piękne,tylko ludzie nie za bardzo,nie ma sie kim zachwycać

    OdpowiedzUsuń